XXX Zjazd Klubowy - Beskid Żywiecki - czerwiec 2011

Piotrek

Relacja z 30 zjazdu Klubu Góry–Szlaki – Beskid Żywiecki - Slana Voda

Udział w zjeździe wzięli:

Grzegorz, Królik, HalinkaŚ, Dżola Ry, McGregor, PiotrekP, Dorotka, Malgo2malgo, ANG, GosiaB, Paula, xVRobVx, Kasiulek, Kurrry, Alina, Kuba (Omlet), anija, Ania., Daku, Iwon, tatromaniak13, i84, Katarynka, adamek, Han-Ka, dexter1980, Gosia26, Breti, Agnieszkaaa, Grochu, Aga, Gosia (Kicia), Kuba (Groszek), mirek, Sonia, Elizz, Aguśka, Mirrors, Kobi, Domi, eska, Marshal1423, tknp, Ania, Karina, Dorota, Agnieszka, mick, Colorado, suonecznik, kasia1357+ jamnik Kubuś, Templar, Viking, Mike, Dzwonek, Doris, leskowiczanka, Cowboy, Kamila, Gosia, Zbyszek, Aleksander 

W pozostałych rolach:

- nasza ukochana klubowa Babia Góra

- pogoda (kapryśna-jak na Diablak przystało)

- pięknie położone schronisko w Slanej Vodzie na Słowacji

- meszki w ogomnej ilości

- gospodarz Jano i jego kucharka 

- ni to barany, ni kozice 

- divaki które miały być a nie było

 

czwartek, 16 czerwca 2011 Slana Voda (relacjonuje Malgo2malgo)

W czwartek wieczorem zaczynają się zjeżdżać pierwsze osoby do Slanej Vody. Pierwszy pojawia się tam Admin Królik , który wita Admina Grzegorza , mnie Malgo2malgo, ANG i Paulę . Już na powitanie otrzymujemy pamiątkowe plakietki zawieszone na smyczy z jubileuszowym nadrukiem Góry-Szlaki. Po jakimś czasie dojeżdżają do nas łodzianie i częstochowianka, czyli: Kurry, xVRobVx, Kasiulka, dexter1980, Han-Ka, GosiaB, Kuba i jego mama Alina. Im nas więcej, tym bardziej wesoło. Biesiadujemy przy stole i nagle wychodzi na jaw które z nas woli sól, cytrynę, a kto paprykę  Około 23-ciej zaczynamy szykować się do wejścia na Babią Górę, na której chcemy obejrzeć wschód Słońca. Grzegorz prowadzi nas szlakiem żółtym, a potem ze Stańcowej - zielonym. Miejscami możemy wyłączyć czołówki, bo niebo jest pięknie rozświetlone dzięki pełni księżyca, który nawet rzuca cienie. Kuba i Rysiu narzucają bardzo szybkie tempo i jako pierwsi pojawią się na szczycie Babiej Góry ok. 3:00, natomiast końcowa grupa dociera ok. 3:40. Noc jest niezwykle gwieździsta, a widoki rozległe. Silny wiatr powoduje jednak trudności z utrzymaniem aparatu, zdjęcia często wychodzą rozmazane, ale ważne są wspomnienia. Na szczyt został nawet przyniesiony szampan i obrus – było bardzo uroczyście! ale zimno, więc raczyliśmy się tylko herbatą  Krajobraz był niezwykły: granatowo – pomarańczowe niebo, z jednej strony Księżyc w pełni, z drugiej gwiazda zaranna, czyli rozświetlona Wenus, było widać wiele pasm górskich, wyłaniały się też Tatry.

O 4:31 rozpoczął się niezwykły spektakl wschodzącego Słońca, w którym udział wzięli: Słońce  Malgo2malgo, Grzegorz, Paula, ANG, xVRobVx, Kasiulka, dexter1980, Alina, Kuba, Kurry, Han-Ka i GosiaB.

Potem nastąpiło zejście żółtym szlakiem do Slanej Vody, który chyba rankiem się wydłuża, bo trwał i trwał w nieskończoność a szlaban to chyba specjalnie przesunięto  Babia Góra zmieniła się w Diablaka  Po powrocie do ośrodka, umawiamy się na pobudkę o godzinie 12:00.

 

piątek, 17 czerwca 2011

Ten dzień dla ekipy wschodzącego Słońca zaczął się o godzinie 12-tej, kiedy Grześ głośno zaczął krzyczeć „Pobuudkaaa!”. W Slanej Vodzie było już wielu kolejnych GS-ów. Spotykamy się licznie w dużej altanie, gdzie rozdawane są zamówione GS-owe koszulki. Zapoznajemy się z nowymi forumowiczami, witamy ze stałymi bywalcami. Niebawem wyruszamy łagodnym, żółtym szlakiem do Stańcowej. Rano było tam błękitne niebo i można było zobaczyć zarysy Tatr, jednak ciepły dzień spowodował powstanie mgiełki, która zasłoniła odległe szczyty najwyższych gór Polski (i nie tylko). Po drodze mijamy dom Milo Urbana – narodowego wieszcza Słowaków, czyli „takiego słowackiego Adama Mickiewicza”, jak to pięknie ujął Grzegorz. W Stańcowej czeka na nas HalinkaŚ, bez której Zjazd nie mógłby się odbyć. Wieczór spędzamy przy ognisku, czy też grillu – jak kto woli. Pieczemy kiełbaski, śpiewamy, tańczymy i świętujemy nie tylko jubileusz GS, ale też urodziny Adamka , który specjalnie na tę okazję przywiózł atrybuty jubilata: cukierki i WŻG. Wspaniale wyróżniał się również Viking jako urodzony wodzirej  Staramy się nie biesiadować zbyt długo, bo na sobotę jest zaplanowana wycieczka z wcześniejszym wyjściem (tym razem pobudka nie była o 12-tej, wyjście zaplanowano na…  8-mą rano).

Trasa: Slana Voda – Paseky – Pod Palkocom – Stańcowa – Slana Voda - pokój – ognisko – pokój 

 

Sobota,18 czerwca 2011 (relacjonuje Paula)

 

Jako że nagrabiłam sobie przez te trzy dni zjazdowe sporo u Adminów zostałam wyznaczona do napisania najbardziej opasłej relacji z całego zjazdu, czyli naszego sobotniego wejścia na Babią Górę. Z góry proszę o Waszą wyrozumiałość, gdyż wstyd się przyznać, ale jest to moja pierwsza relacja na forum. Dygoczą mi nieźle łapki, ale już na tyle Was znam, że nawet jakbym stworzyła strasznie nudnego „gniota” to i tak będę mogła pojawić się na przyszłym zjeździe  . Ale jednak mam nadzieję, że nie będzie tak źle i czytając nie uśniecie po 5 linijce  Więc ruszamy: 

Sobotni poranek wita nas słoneczkiem i przyjemnym, rześkim powietrzem. Lekkie chmurki co chwilę ukazują, to znów przysłaniają szczyt Babiej. Dnia poprzedniego padł pomysł wyruszenia na szlak skoro świt, jednak został skutecznie zbojkotowany licznymi głosami. Wprawdzie Admin Grzegorz przewidział dla nas na dziś dość ambitną trasę i im wcześniej wyruszymy tym lepiej, ale musimy poczekać na resztę Góro-Szlajaków, którzy zjeżdżają się niemalże do samego wymarszu ze Slanej Vody. Po piątkowej wieczornej imprezie niektórym ciężko się ogarnąć, ale Viking donośnym głosem zaczyna nam odliczać końcowe minuty do zbiórki, co skutecznie motywuje do sprawniejszych ruchów. W końcu tuż po 8.00- po radosnych powitaniach, piskach i uściskach, po rozlokowaniu wszystkich nowo przybyłych w pokojach i spakowaniu wszystkich niezbędnych rzeczy na wedrówkę- w ogromniastej, roześmianej grupie wyruszamy na szlak. Kawałeczek za schroniskiem robimy sobie pamiątkową gruppen-fotten, zamieszczoną już zresztą na forum przez Vikinga i raźnym krokiem rozpoczynamy naszą dzisiejszą wycieczkę. Obieramy trasę czerwonym szlakiem, wzdłuż potoku Vonzovec. Początkowo wiedzie ona płaściutką asfaltówką, więc jednym maszeruje się bardzo szybko (ach ci szybkobiegacze...) a innym przeciwnie-nieco wolniej (mnie osobiście taki asfalt rozleniwia  )-skutek jest taki, że grupa rozciąga się i rozbija w kilka mniejszych grupek. Po drodze mijamy gajówkę, przy której prowadzona jest hodowla dzików. Niestety olały nas i żaden się nie pokazał mimo zachęcającego cmokania i wołania…Padł nawet pomysł wrzucenia Elizz jako przynęty, ale jej mrożący krew w żyłach wzrok skutecznie zniechęcił do tego rozbawionych chłopaków.  Po około pół godzinie kończy się lajcikowy asfalt, a zaczyna błotnisty szlak pod górę-a dokładnie na Małą Babią Górę, czyli nasz pierwszy cel. Pogoda nieco się psuje, błękitne niebo zasnuwają kłębiaste chmury, ale dzięki temu przynajmniej idzie nam się nieco lżej, gdyż nie dokucza upał i nawet w lesie jest w miarę przewiewnie. Tuż poniżej górnej granicy lasu, przed dość ostrym podejściem przyblokowuje nas nieco i robimy sobie popas. Tatromaniak stwierdza, że nie powinno się robić postoju przed takim sporym, stromym podejściem, ale już za późno  Góro-Łaziaki zdążyły się wygodnie porozsiadać i chyba tylko deszcz byłby w stanie nas w tym momencie pogonić do dalszej natychmiastowej wędrówki. Zajadamy kanapki, uzupełniamy płyny (oczywiście tylko napojami bezalkoholowymi) a w obieg idą czekolady, żelki i co tam kto ma . Ruszamy dalej i po około 10 minutach wychodzimy z lasu na otwartą, podszczytową, trawiasto-kosodrzewinową przestrzeń. Tutaj owiewa nas zimny wiatr, więc każdy zakłada na siebie coś cieplejszego, a ku nieskrywanej radości dziewcząt Królik obnaża swoją gołą aminową klatę . Naszym oczom ukazuje się przepiękny, majestatyczny masyw Wielkiej Babiej Góry, dziś niestety z zasnutym chmurami szczytem. Przyznam się szczerze, że od tej strony Diablak zrobił na mnie największe wrażenie-taki dziki, niemalże niedostępny…Zastanawiamy się jakie warunki panują tam na szczycie, czy pada, a jeśli tak-to jak mocno. Mam nawet wrażenie, że co poniektórzy mają ochotę zrezygnować ze szczytowania na Królowej Beskidów.

W końcu po około 1,5 godzinnej wędrówce docieramy na wierzchołek Małej Babiej Góry (1517m)-nazywany też Cylem. Nasza część grupy dociera na szczyt jako jedna z ostatnich i zastajemy resztę skupioną w zacisznej, osłaniającej od wiatru kosodrzewinie. Mimo niezbyt dobrej widoczności podziwiamy piękne widoki dookoła-na okoliczne wzgórza, lekko zamazane miejscowości w zacisznych dolinach i jaśniejące w oddali Jezioro Orawskie. Okazuje się, że Babia Góra słusznie nazywana jest „Królową Niepogod”, bo patrząc w dół widzimy wokół rozświetloną słońcem okolicę, a nad nami w tym samym czasie wiszą ciężkie szare chmury. Królik wydobywa z plecaka flagę klubową i robimy sobie serię zdjęć grupowych. Nie obeszło się oczywiście bez śmiechów i chichów, bo oprócz nas nie było w tym czasie na szczycie innych turystów, których moglibyśmy poprosić o strzelenie fotki, więc aparaty trzeba było ustawić na słupku granicznym. A że chcieliśmy mieć za plecami Wielką Babią a miejsca między słupkiem i kosodrzewiną było tyle co kot napłakał, więc musieliśmy się nieźle stłoczyć, żeby wszyscy zmieścili się w kadrze. Niestety…chyba nam to do końca nie wyszło. Było nas tak dużo, że w końcu Daku nakazał ustawić się GS-om w rzędzie i pstryknął nam fotkę panoramiczną jak z karabinu maszynowego 

Ale największą atrakcję i niespodziankę zgotowały nam na Małej Babiej Halinka i Iwon…Najpierw doszedł nas ich niemalże „wiedźmowy” chichot z podszczytowej kosodrzewiny, w której się ukryły, a chwilę później wyskoczyły stamtąd najprawdziwsze Babiogórskie Strzygi przywitane okrzykami zachwytu i zaskoczenia.( Dziewczyny-to było suuuper!!!!! )

Po około pół godzinie spędzonej na szczycie schodzimy w dół po kamienistych stopniach ku Przełęczy Brona-1408m. Tutaj dzielimy się na dwie grupy: część GS-ów decyduje się iść czerwonym szlakiem prosto na Diablika, a część schodzi do schroniska PTTK na Markowych Szczawinach, skąd zamierzamy atakować szczyt trudniejszą i bardziej wymagającą trasą, czyli Percią Akademików. Ja z racji tego, iż znalazłam się w grupie „śmiałków” idących Percią opiszę tą trasę . Po około 20 minutowym ostrym marszu w dół z Przeł.Brona docieramy pod „hotel” górski  na Markowych. Tutaj wita nas cudne słoneczko, ciepełko i błękitne niebo. Robimy godzinny popas przed budynkiem czekając na Dzwonka i Mike’a, którzy mają do nas dołączyć. Po obfitym obiadku i „schroniskowym” ciachu korzystamy z uroków czerwcowego słońca, które nieźle rozleniwia. Po czułych powitaniach „na misia” z Anią i Mike robimy sobie pamiątkową fotkę z flagą klubową przed schroniskiem, zarzucamy plecaki na plecy i rozpoczynamy mozolną wspinaczkę żółtym szlakiem ostro w górę. Próbujemy naśladować Mosorczyka i policzyć stopnie prowadzące na szczyt (a jest ich podobno coś około 1000), jednak już po chwili tracimy rachubę  *Jak się przed chwilka zorientowałam z forum, jednak udało się to Groszkowi (synowi Grocha)-brawo Kuba!

Niebo znów zaczyna powlekać delikatna mgiełka. Dopóki możemy podziwiamy piękne widoki w stronę Zawoi. Docieramy tak do największej atrakcji na tym szlaku, czyli łańcuchów i klamer, które ułatwiają nam pokonanie stromych i niebezpiecznie pionowych w tym miejscu skał. Oczywiście jak przystało na GS-y udaje nam się to bez większych przeszkód  Im wyżej, tym zaczyna nas otaczać coraz gęstsza mgła-wrażenie takie jakby się „bujało w obłokach”  Tuż przed szczytem zaliczam niezłą wtopę, gdyż w pewnej chwili dostrzegam tuż za sobą Elizz, której według wszelkich moich obliczeń być tam nie powinno.Gdy ruszaliśmy spod schroniska siedziała sobie spokojnie z Kobim przy ławie i coś tam dopijała, no i nic nie zapowiadało aby w najbliższym czasie miało się to zmienić  .A że tempo marszu mieliśmy niezłe to aż zapiszczałam z zaskoczenia na jej widok…Niestety tak głośno, że bardzo się to nie spodobało pewnemu panu, który wysyczał przez zęby, że to Park Narodowy…ups.

Tuż przed szczytem Admin Grzegorz zdejmując mokrą koszulkę wykonuje dla nas-dziewczyn popisowy taniec brzucha  (hi,hi-mam nadzieję,że mnie za to nie zabije  ). Po krętej kamienistej ścieżce docieramy wreszcie na szczyt Babiej Góry. Tu jak zwykle wita nas wietrzysko, chociaż i tak nieco mniejsze niż na piątkowym wschodzie słońca,bo jesteśmy w stanie bezpiecznie ustać po wietrznej stronie murka-wiatrochronu i nawet nas nie przewraca. Chwilkę odpoczywamy, focimy, ale z racji niemalże zerowej widoczności i tego upartego wiatru dość szybko podejmujemy decyzję zejścia w dół. Schodzimy żółtym szlakiem prowadzącym aż do Slanej Vody. Po drodze robimy sobie jeszcze jeden popas przy drewnianej wiacie. W pewnej chwili Admin Grzegorz znów robi nam niezły numer pojawiając się nagle ni stąd ni zowąd na czubku jego spadzistego dachu ( czyżby jakieś małe ADHD?  ) Wszystko wyjaśnia się po chwili, gdy ruszając w dalszą drogę odkrywamy wysoką drabinę po drugiej stronie schronu 

Schodzi nam się bardzo przyjemnie, wychwalamy „kochaną” pogodę, że mimo złowróżbnych chmur cały dzionek spadło na nas raptem parę kropelek wody…ale jak to mawiają- „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”…W połowie drogi ze szczytu dopadła nas niezłą ulewa. Szybko zakładamy kurtki i płaszcze przeciwdeszczowe i przyspieszając kroku szybko docieramy do strumienia Bystra, a później do Hviezdoslavovej Alei, na końcu której znajduje się dobrze znany wszystkim zjazdowiczom szlabanik.  Przemoczeni, ale szczęśliwi i uśmiechnięci docieramy wreszcie do Slanej Vody, gdzie oczywiście przestaje padać  Ciepły prysznic, chwila odpoczynku pozwalają zregenerować nieco siły. Tuż przed 19.00 wszyscy przybyli GS-owcy stawiają się na uroczystym spotkaniu w jadalni schroniska, gdzie zaplanowane zostało uroczyste uczczenie XXX Jubileuszowego Zjazdu Klubu. Panuje podniosłą atmosfera-najpierw wszyscy wysłuchują krótkiej przemowy Admina Grzegorza, później wznosimy toast szampanem i delektujemy się przepysznym, wyjątkowym ciastem lodowym Halinki oraz smakowitymi wypiekami przywiezionymi przez Anię i Daku, Słonecznika i Colorado oraz Marshala 1423. Halinka i Admin Królik przygrywają nam cały czas na gitarach, wkrótce zaczynają się wspólne śpiewy-oczywiście na czele z naszym klubowym hymnem czyli „Helką”, dyskusje, opowieści…Jednym słowem radości nie ma końca  Wieczorkiem, już prawie o zmroku rozpalamy ognicho, ale tak samo jak poprzedniego wieczoru jesteśmy atakowani przez chmary nieznośnych meszek, które chyba zwęszyły łatwy i liczny cel 

Na szczęście ogień je nieco odstraszył, więc udaje nam się posiedzieć spokojnie aż do momentu, gdy deszczysko nie zagania nas pod daszek, gdzie w „polowym” kominku kończymy dopiekać kiełbaski. Siedzimy do późnych godzin nocnych słuchając wesołych opowieści i dowcipów.

 

Także podsumowując:

- przeszliśmy tego dnia pełen przekrój pogodowy (na szczęście tą letnią opcję  )

- zdobyliśmy baaaardzo liczną grupą szczyt Diablika

- pięknie uczciliśmy XXX Zjazd Klubu Góry Szlaki

 

niedziela, 19 czerwca 2011 (relacjonuje GosiaB)

 

W niedzielny poranek po pożegnaniu  z bardzo liczną grupą GS-ów przybyłą na Zjazd cztery bolidy wyruszają do Sopotni Wielkiej i 14 GS-ów:

xVRoBVx, Kasiulek, Han-Ka, Kurrry, dexter1980, Alina, Kuba, sonia, adamek, Katarynka, eska, i84, Domi, GosiaB

zielonym szlakiem wyrusza zdobyć Pilsko.  Szlak w początkowym odcinku prowadzi dość ostro pod górkę albo mnie się tak wydawało  , i nasza grupa dzieli się na dwie – szybkobiegacze z Kubą na czele i resztę czyli tzw „ogonek”, która wolnym krokiem „delektuje” się po drodze widokami – trzeba jakoś usprawiedliwić nasze wolne tempo  . W Schronisku na Hali Miziowej robimy sobie przerwę na uzupełnienie kalorii – trza nabrać sił żeby wdrapać się na szczyt a wszyscy schodzący straszą, że będzie ciężko tylko nie wiedzą, że GS-y się nie wystraszą – i trzeba przeczekać deszczyk, który odrobinkę wydłużył nam odpoczynek. Następie żółtym szlakiem udajemy się na Pilsko – szlak rzeczywiście nieciekawy – ostro pod górkę po śliskich kamieniach – jednak z każdym krokiem widoki coraz ładniejsze więc zachwycamy się nimi - przekrój pogodowy mieliśmy od słońca po deszcz i bujanie w obłokach tuż przed szczytem – na szczęście chmury szybko zdmuchnął wiaterek i udało nam się zdobyć szczyt w pełnym słońcu  i nacieszyć oczy przepięknymi widokami. Więc robimy przerwę na focenie na wszystkie strony  i zachwyty nad przepiękną panoramą jaka roztacza się ze szczytu i strasznie żal nam było stamtąd schodzić, ale chłodny wiaterek zgania nas ze szczytu i czarnym szlakiem schodzimy do schroniska. Tym razem robimy sobie popasik na świeżym powietrzu z widokiem na Babią, która ukazała się nam w całej swej okazałości, korzystając ze słoneczka, które tak nas rozleniwia, że nie chce nam się stamtąd ruszyć. W dół ruszamy znów w dwóch grupach: szybkobiegacze zielonym, reszta czarnym co by było inaczej niż wchodziliśmy a ostatnie 30 min żółtym, na którym po słowach Adamka, że jeszcze nie padał grad – właśnie zaczyna  . Na zakończenie wyprawy odwiedzamy jeszcze raz Wodospad Sopotnia chociaż byliśmy tam też przed wyruszeniem na Pilsko  ale robimy wszystko żeby opóźnić smutny moment pożegnania  bo jak wiadomo wszystko co dobre szybko się kończy – a było cudownie! 

{gallery}piotrp/arch_zja/XXX{/gallery}

 

!