XXXI Zjazd Klubowy - Tatry Zachodnie - wrzesień 2011

Malgo2malgo

Relacja z 31 zjazdu Klubu Góry–Szlaki – Tatry - Dolina Chochołowska

Udział w zjeździe wzięli:

Zrzęda, Barbórka, Tonianin, xVRoBVx, Kasiulka, Dominika, Noel, Ewa, Ola, Aga, ninik, Domi, Davidcopperfield, Katarynka, Ania, Daku, Antoś, Otylia, tomix, Martineza75, Elizz, adamek, andrzej83, kasia1357, Bodzio, Dzela, i84, Kobi, sonia, Grochu, eska, MarzenaP, Królik, HalinkaŚ, McGregor, Pati, RafalS, gaza, PiotrekP, Dorotka, Alina, Kuba - Omlet, Han-Ka, Malgo2malgo, ANG, Chmielo, Aga, Dzwonek, Mike, pysiek, Lena, Cowboy, Ewa, Mario, Zbychu, Atina, maga, Limonka, ZJAWA, Mariusz, templar, heathcliff, Atria,

Relacjonuje: Malgo2malgo

9 września – piątek:

Piątek był pierwszym dniem zjazdu, więc w ciągu dnia pojawiały się kolejne osoby, każdy wychodził na indywidualnie dobierane trasy. Wydawało się, że pogoda tego dnia nie rozpieszczała, ale wszystko było przed nami. Ja i ANG dotarłyśmy do schroniska o 10-tej, obładowane niczym wielbłądy, no bo po co przepłacać w schronisku te 1-2 zł, lepiej przytachać coś na plecach, wtedy bardziej smakuje Zastanawiałyśmy się czy w schronisku panuje „atmosfera typu ZUS” i czy pani z recepcji pójdzie nam na rękę i zamelduje nas w pokoju przed dobą hotelową (przed 12-stą), postałyśmy w kolejce, po czym zostałyśmy odesłane z kwitkiem „Proszę przyjść po 12-tej” – czyli jednak ZUS Z każdą minutą pojawiało się coraz więcej GS-ów. Po rozpakowaniu plecaków, postanowiliśmy o 13-tej wyruszyć na Grzesia w składzie: Malgo2malgo, ANG, Zrzęda, ninik. Było trochę szaro-buro, ale i tak byliśmy zachwyceni, zwłaszcza Babią Górą, która wyglądała niczym ciemny obłoczek (a raczej chmura gradowa). Będąc na Grzesiu, zastanawialiśmy się czy nie pójść dalej w stronę Rakonia, ale stwierdziliśmy, że skoro na jutro jest planowana taka trasa i pogoda na pewno się poprawi – odpuściliśmy. Za to postanowiliśmy, nieco zazdroszcząc pewnej grupce wejścia na Bobrowiec, że zejdziemy „szlakiem granicznym”, który na pewno musi gdzieś być i rzeczywiście utwierdzaliśmy się co chwilę w przekonaniu, iż znaki widziane na kamieniach i drzewach na pewno są świeżo malowane Szlak najpierw prowadził między kosodrzewinami, dosyć gęsto rozrośniętymi Zaraz potem zaczęło się zejście schodkami, dosyć strome, ale po co wracać, „jest ryzyko, jest zabawa”. Kiedy się odwróciliśmy za siebie, zobaczyliśmy właściwie pionową ścianę, śmialiśmy się, że tam chyba należałoby wchodzić z liną Na Przełęczy Bobrowieckiej bardzo długo zastanawialiśmy co robić dalej, Bobrowiec niezwykle kusił, spoglądaliśmy na dosyć stromy szlak i uznaliśmy, że niemożliwym jest wejść tam niezauważonym, chyba, że w zielonych, zamaskowanych strojach. Z niedosytem odeszliśmy jednak do schroniska, gdzie okazało się, że zejście „szlakiem granicznym” zaoszczędziło nam 40 minut. Z podejściem pewnie byłoby gorzej

W schronisku zaczęło się zbierać coraz więcej GS-ów, właściwie co drugi nocujący turysta był od nas Zbieraliśmy się dosyć długo, a około 21-22 pojawili się jedni z najbardziej oczekiwanych: mała Lenka, pysiek, Tonianin, McGregor + jego kolega Remek, i Królik.

10 września – sobota:

O godzinie 7-mej zebrała się grupka chętna na co najmniej Wołowiec. Ze studenckim poślizgiem wyruszyliśmy w stronę Grzesia. Grupa bardzo szybko zaczęła się rozwlekać, każdy szedł własnym tempem. Gdybyśmy wiedzieli co się działo piątkowo-sobotniej nocy na Grzesiu – na krzyżu Grzesia, pewnie bieglibyśmy tam jak pielgrzymka. Ba, nawet pewnie byśmy próbowali sprawdzić jak to jest na krzyżu albo chociaż dotknąć krzyż palcem – miejsce bohaterskiego czynu jednej z klubowiczek, której zdarzyło się spędzić tam dobre półtorej godziny ratując się przed niesfornym niedźwiadkiem.

Na szczycie Grzesia niestety widoki były tylko mleczne, mżył deszczyk i hulał wiatr powodując „oplucie przez zupę a może przez łyżkę” Heathcliffa. Podczas podejścia na Rakoń odkryliśmy pewną właściwość, że Zrzęda, niczym Midas zamieniający za dotknięciem wszystko w złoto, za spojrzeniem zamienia widoki w zachmurzone niebo, dlatego jak tylko widoczność stawała się większa niż na 30 metrów zakazaliśmy jej odwracania się i daliśmy sobie przez to okazję do robienia zdjęć. Po drodze spotkaliśmy kolejnych GS-ów, było nas w Zachodnich naprawdę dużo Przyjemnie chodzi się po górach, kiedy wszędzie swoi Nasz cel (Wołowiec) jakoś nie chciał się wyłonić zza chmur, dlatego dojście tam można było uznać za osiągnięcie, którym nie omieszkał pochwalić się komuś Heathcliff „Jestem na szczycie Wołowca, teraz musisz mnie szanować” wszak to 2 063 m n.p.m. Tutaj znaleźli się też wybredni słowaccy lub czescy turyści, którzy poprosili HalinkęŚ o zrobienie zdjęcia i z każdej fotki byli niezadowoleni, na co Halinka stwierdziła, że jak im się nie podoba, to może zrobić zdjęcie swoim aparatem Osiągając szczyt Wołowca, osiągnęliśmy również szczyty intelektualne, zwłaszcza w dziedzinie medycyny, badania żołądka, jelita grubego i cienkiego, nasze spostrzeżenia były bardzo cenne a temat rozmowy niezwykle pasujący do otoczenia

Jako, że kapryśna pogoda jakoś nie chciała odpuścić, postanowiliśmy zejść już w stronę schroniska. W drodze powrotnej ukazały się wreszcie Rohackie Plesa. Na przełęczy spędziliśmy dobrą godzinę, czekając aż pokażą nam się Wołowiec, Rohacze i cała najbliższa okolica. Kusiło nas nawet, by z powrotem wejść na górę, ale lenistwo wygrało a oficjalnie wszyscy martwili się o własne zdrowie bo zimny wiatr sprawił, że każdy całkowicie przemarzł. Do schroniska udaliśmy się przez Wyżnią Dolinę Chochołowską, gdzie w połowie drogi zrobiliśmy sobie przerwę. Dominika próbowała sobie uciąć tutaj drzemkę, natomiast Admin Nieustającej Pomocy postanowił pomóc niewieście i zaśpiewał prosto do ucha góralską kołysankę z kulminacyjnym „HEJ” przy refrenie, że Dominika podskoczyła parę centymetrów do góry Z tego miejsca było też widać okienko skalne przy Dziurawej Przełęczy w okolicach Łopaty – Heathcliff snuł tutaj marzenia o zrobieniu zdjęcia promyków słońca przebijających się przez to okno. W dobrych humorach schodziliśmy coraz niżej, sypiąc dowcipami jak z rękawa, głównie o złotej rybce, dla mnie dowcipy w wersji „po śląsku” stanowiły zagadkę, zwłaszcza co to jest ciulik (gdybym wiedziała, to bym tak odważnie nie zapytała „a co to jest ciulik?”) Królik próbując utrzymać powagę wytłumaczył mi co to słowo oznacza, dzięki czemu przybrałam barwę mojego polaru i opaski

Wieczorem spotkaliśmy się w bardzo licznym gronie. Dla dzielnych zdobywców wręczono Dyplomy, a byli nimi: Lenka, Antoś, Kuba (Omlet) i… Kiciuś (urocza Lenka postanowiła przechrzcić Królika – w końcu wujek na „K” to może być też Kiciuś).

11 września – niedziela:

Między 8 a 9 część GS-ów wybrała się Doliną Jarząbczą na Trzydniowiański Wierch. Ja i Ania (ANG) postanowiłyśmy wyjść troszkę przed grupą, bo po dwóch dniach kondycja już nie ta. Jednak gdybyśmy wiedziały do jakich poświęceń dojdzie ze strony Królika i HalinkiŚ, to wcale byśmy tak nie pędziły, zwłaszcza, że kiedy nas dogoniono, to zaraz mocno wyprzedzono Za Adamkiem, który tego dnia miał się nigdzie nie wybierać, aż się kurzyło (obiecał sobie, że będzie szedł zwykłym, wolnym tempem). Na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu, z którego wreszcie mogliśy podziwiać Jarząbczy Wierch, Wołowiec, Rohacze itd., Aga wyjęła czeską, białą czekoladę Studencka Pecet, którą Królik rozczęstowywał wszystkich napotkanych turystów (w końcu Aga zapytała „Chce ktoś?”). Korzystając z okazji, poprosiliśmy o zrobienie zdjęcia grupowego z flagą klubową – jak na każdym ze zdobytych szczytów. Naszemu fotografowi aż się oczy zaświeciły od ilości aparatów, które dostał Tutaj rozdzieliliśmy się, bo część osób chciała zejść tą samą trasą, inni przez Kulawiec (Tilia, Aga, ninik i Zrzęda). Nastąpiły czułe pożegnania, żal, że ten czas tak szybko minął. W schronisku zabraliśmy jeszcze swoje tobołki i w czwórkę (ja, ANG, HalinkaŚ i Królik) wybraliśmy się w stronę parkingu, gdzie wymyślono niecny plan udekorowania McGregorowi samochodu pięknymi, pamiątkowymi zapisami Wszystko dla wywołania uśmiechu u Moderatora Po drodze do Nowego Targu HalinkaŚ wyszukiwała dom tatromaniaka – nawet się trochę rozpędziła z tym szukaniem ale Janku, strzeż się! Za chwilę otrzymaliśmy wiadomość, że Janek, Iwona i Gosia wybrali się tego dnia na Sławkowski Szczyt, który radośnie zdobyli w przecudnej pogodzie. Na koniec wybraliśmy się razem do Nowego Targu na przepyszne lody – niebiańskie zakończenie kolejnego 31. zjazdu Klubu Góry – Szlaki

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/mal{/gallery}

Relacjonuje Kasia1357:

Letnia przygoda czyli mój rekord /19 godz./ bez Kubusia ale za to z misiem:) w roli głównej.

Trasa: Grześ 1653m n.p.m. 1h45' - Rakoń 1879m n.p.m 1h10'- Wołowiec 2064m n.p.m 35' - Jarząbczy Wierch 2137m n.p.m 2h - Kończysty Wierch 2002m n.p.m. 30' - Trzydniowiański Wierch 1758m n.p.m. 45' - Polana Trzydniówka 1081m n.p.m 1h45' - Schronisko na Polanie Chochołowskiej 1148m n.p.m. 25' = 8h55'

Jest 10 września 2011r. budzę się trochę po godz. 5 rano, szybko na dół żeby zdążyć przed kolejką do wodopoju / kuchnia w schronisku /, robię sobie kawę do termosu, śniadanie, obiad i kolację mam już w plecaku i w drogę.

Na żółtym szlaku jestem o godz. 6.40. Wreszcie chcę / jakkolwiek by to brzmiało/ zaliczyć Grzesia a dalej to już zależy od pogody.

Jak zwykle jestem przygotowana na wszystko / no może z wyjątkiem naszego kochanego misia, obecności którego w moich myślach raczej się nie spodziewałam/, mam śpiwór, karimatę może wreszcie spędzę noc w górach z księżycem i pięknymi widokami o czym zawsze marzyłam:)

Grzesia zaliczam o godz. 9.00 i fajne spotkanie, po chwili pojawiają się bardzo zmęczeni Halinka Ś i Marek-miłe powitanie /a swoją drogą co tak ich goniło, bo o ile wiem to misiu gonił Pati a nie Halinkę i Marka-pewnie robili czasówkę/ i ja dalej w drogę żeby nikt mnie czasem nie dogonił

Nic z tego - jeszcze przed Rakoniem doganiają mnie i dalej to już ja próbuję iść w ich tempie, po drodze miła rozmowa z Templarem i już Wołowiec. Tu żegnam się z GS-ami którzy postanawiają wrócić bo pogoda nie najlepsza, ja naturalnie idę dalej, jest godz. 12, mam jeszcze około 5 godz. szlaku-myślę w najgorszym wypadku o 22 powinnam dotrzeć do schroniska, a może pogoda będzie na tyle ładna że spędzę noc na którymś z 2 tysiączników

Z Wołowca na Jarząbczy najpierw idzie się niezle ale trochę dalej mam czasem problem ale co tam łatwo to przecież niezbyt fajnie:)

Tuż za Łopatą kolejne miłe spotkanie, spotykam ekipę Cowboja z Hanią i Barbórką zgarniętą po drodze.

Trochę się namęczyłam żeby zejść z Jarząbczego Wierchu, zwłaszcza zejście było w jednym momencie dosyć dla mnie trudne, musiałam ściągnąć plecak, kijki też mi przeszkadzały - jakoś przeszłam, chociaż przeszłam to za dużo powiedziane - chodzenie na pupie w górach mam już opanowane prawie do perfekcji / to przez ten lęk wysokości /

Noc zastaje mnie w okolicach Trzydniowiańskiego Wierchu - piękna noc, księżyc w pełni, noc prawie taka o jakiej zawsze marzyłam.

Sprawdzam plecak - nie mam już nic do picia, ostatni łyk kawy wypiłam na Jarząbczym Wierchu mam jeszcze czekoladę z orzechami:) ale czekolady bez kawy - nie lubię.

Decyduję się iść dalej, co prawda jestem już dosyć zmęczona i trochę się boję misia którego jak wynika z mojej mapy właśnie tu między Trzydniowiańską Doliną a Wielkim i Małym Kopieńcem można spotkać.

W schronisku jestem trochę po godz. 1 w nocy - to była piękna wycieczka, a noc na Trzydniowiańskim muszę koniecznie powtórzyć naturalnie przy pełni księżyca, musi być ciepło i koniecznie cały termos z kawą i coś słodkiego bo bez tego raczej się nie da:)

Kochane GS-y proszę nie martwcie się o mnie, ja jestem jak kot, zawsze spadam na cztery łapy i lubię chodzić własnymi drogami:)

I jeszcze raz ogromne dzięki dla wspaniałych ludzi - Rafała, Gazy i Cowboja którzy szli mnie ratować - i bardzo, bardzo żałuję że mnie nie uratowaliście

Fajnie by było spędzić z Wami na Trzydniowiańskim noc.

Relacjonuje xVRoBVx:

Razem z Kasią (moim największym spowalniaczem ) wychodzimy z grupą GS-ów o 7 rano ze schroniska. Plan jest taki, że idziemy do Wołowca a potem ja idę dalej, Kasia wraca do schroniska.

Jednak nieprzespana noc i ogólne zmęczenie powodują, że Kasia wraca do schronu. A ja... cóż, trzeba to jakoś wykorzystać Plan dalszej trasy rodził się w głowie jeszcze w domu, chciałem ten czas w górach wykorzystać w 100%.

Ruszam swoim tempem w stronę Grzesia, mijam po drodze rozbawiony pochód Gs-ów . Droge na Rakoń mijam już w samotności Pod Wołowcem spotkałem Eskę i Marzenę.Dziewczyny mówią,że spora grupa uderzyła w stronę Rohaczy. Cóż miałem zrobić, trzeba ich gonić - w towarzystwie raźniej

Pod koniem rohackim doganiam grupę Gs-ów. Cóż za zdziwienie na ich twarzach Trzeba to uczcić moim pierwszym postojem i małym posiłkiem.

Najedzony i zadowolony ruszam żółtym szlakiem na Przełęcz Żarską, tutaj sprawdzam zapasy jedzenia i podejmuje decyzję aby iść dalej żółtym szlakiem na Baraniec. I tutaj nareszcie mam fajne widoki (niestety aparat został w samochodzie ) Na Barańcu spędzam dosłownie chwilę, wracam z nadzieja na spotkanie Gs-ów chętnych towarzyszyć mi w dalszej wędrówce. A tu ani widu ani słychu...Z przełęczy zielonym szlakiem ruszam w stronę Doliny Jamnickiej, która była na 1300m. Z doliny morderczym podejściem zdobywam Jarząbczy Wierch 2137m . Po drodze spotykam słowackiego strażnika - próba rozmowy kończy się fiaskiem (może chodziło mu o wczorajszego Bobrowca ). Zdobycie Jarzabczego kosztowało mnie tego dnia najwięcej siły, podejście z doliny bardzo długie i mozolne. Jednak widok ze szczytu rekompensował wysiłek, tutaj pojawił się następny kuszący pomysł - iść na Błyszcz i Bystrą. Jednak brak jedzenia i powolna utrata energii zweryfikował plan. Idę czerwonym szlakiem na Kończysty Wierch. Spotykam Zbyszka z dziewczynami. Porywam Anię i razem schodzimy w stronę Trzydniowiańskiego Wierchu, dalej doliną Jarząbczą w stronę schroniska. Po drodze spotykam Chmiela z Agą którzy postanowili zrobić sobie krótki spacer szlakiem papieskim. W tym samym kierunku idzie spotkana po chwili moja Kasia z Aliną i Kubą. Chwilę rozmawiamy, ja z Anią idziemy do schroniska.

Plan zrealizowałem w 80%, brakowało mi do pełnego sukcesu Bystrej i Błyszcza - innym razem. Szkoda, że nie było ze mną żadnego spowalniacza

Co do długości trasy i czasu przejścia - jedni powiedzą kawał szlaku w dobrym czasie - a ja powiem, zrobiłam to co w górach kocham najbardziej- chłonąłem je całym sobą.....

Podsumowując: Brakowało mi w tej drodze Mojej Kasi i Całej Tatrzańskiej Ekipy!

 

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/xvr{/gallery}

Relacjonuje Cowboy:

 

Nareszcie czwartek po pracy, teraz tylko pakowanko , o 1 rano w piątek taxi , 3 godziny na lotnisko do Bristolu, tu chwilka na kawkę i małe co nieco czyli słodkości w postaci ciacha. Wreszcie wybiła wymarzona godzina odlotu 6.30!!! cudownie , teraz już tylko 2,5 h i ląduję na lotnisku w Balicach, a tu czeka na mnie swoją czerwoną błyskawicą -Mario mój najstarszy siostrzeniec -prawie jak Brat:) oraz jego towarzyszka niedoli -Ewa:). Szybkie przywitanie, mały o....l gdzie ciacho na przywitanie...oczywiście zapomnieli -a ja całą podróż przeżyłem dzięki myśli o Polskim wypieku:).

Teraz pozostało tylko dojechać do Zakopanego, wybieramy drogę przez zakopiankę , mimo wcześniej zapowiadanych korków-obyło się prawie bez przeszkód. Droga bardzo szybko nam zleciała, w miedzy czasie dowiedziałem się tel. iż Pati z ekipką już buszuje w dolinie Chochołowskiej-jak zwykle nie poczekała na mnie:P. W Zakopane postanawiamy uzupełnić braki sprzętowe oraz spożywcze a następnie prosto do Chocholandu. Tu szybkie przepakowanie -(część rzeczy Młody dowiózł mi z mojego domku) i w Góry-jak bardzo tęskniłem przekonała się młoda para goniąc mnie po drodze hehheh. Kilka fotek po drodze i już w schronisku -gdzie zintegrowaliśmy się z G-sowcami przy pomocy Whisky:)...Jako że zaplanowałem z moją ekipą spanie pod gwiazdami , znikliśmy po 22 albo i przed kto to wie. Z pełnymi plecakami wyszliśmy na szlak przy świetle czołówek. Po Wyjściu z lasu przed ostatnim wzniesieniem na szczyt postanowiliśmy znaleźć wygodne miejsce na nocleg pomiędzy kosodrzewinami, szybkie wskoczenie w śpiwory i przy pochmurnym niebie oraz przy porykiwaniu niedźwiedzia grzecznie zasnęliśmy. Gdzieś ok. 2 rano obudził mnie blask księżyca oraz gwiazd -marzyłem o tym o czym postanowiłem zawiadomić moich współtowarzyszy budząc ze snu:), coś odburknęli i zasnęli , ja zaś jeszcze troszkę przyglądałem się niebu a następnie z myślą iż jutro na pewno spotkam niedźwiedzia i wreszcie do czegoś przy da mi się te 2 kg teleobiektywu:).(niestety płonne moje były nadzieje ale to później).

Rano obudziły mnie głosy nadchodzącej ekipy z lasu -i tak już nie chciało mi się spać-to był Rafał z ekipą wschodzącego słońca:). Szybka pobudka i marsz na Grzesia. A na szczycie oczekiwała nas niespodziewajka w postaci Pati siedzącej na krzyżu-okazało się dlaczego dziś niespełni się moje małe marzenie-Pati wystraszyła biednego misia -biedaczek musiał się serwować ucieczką zaś sprawczyni dziwnym trafem znalazła się na szczycie krucyfiksa-zapewne to był najszybszy wspin w jej życiu:)))niestety nie udało mi się uwiecznić tego niecodziennego widoku, trochę było problemów przy zejściu ale dała radę(siedziała tam ponad godzinę). Po tym jak doszedłem do siebie i myśli iż z sesji zdjęciowej mistera Misia "nici", ekipy się podzieliły na dwie. Pati i spółka szybkim tempem poszli przodem a moja trzy osobowa drużyna postanowiła podreptać z całym ekwipunkiem dalej, wolniej(a chciałem tu przypomnieć iż mieliśmy pełne nasze garby -ciężkie;oraz ze względu iż Ewa ma chore serce ; były to jej pierwsze szczyty zdobyte w Tatrach i to ponad 2000m n.m. nie jeden:), dlatego też wcześniej obawiałem się o jej zdrowie, przy zdobywaniu wysokości dzień wcześniej miała mdłości lecz pokonała je ; z czasem czuła się lepiej i pomalutku nie wiedząc zakochiwała się w Taterkach , o czym dowiedziałem się już w drodze powrotnej do domu ale to już inna bajka) . Planowałem zdobycie Grzesia oraz Rakonia , co najwyżej jeszcze Wołowiec z wiadomych przyczyn. Po osiągnięciu szczytu Rakoń postanowiliśmy zrobić sobie przerwę wykorzystując ją na śniadanko oraz drzemkę-a czemu nie-wiało , mgła zaszła oraz mżawka -znaleźliśmy dziurę gdzie zapuściliśmy komarka na 2 godzinki. Jednak ile można czekać na zmianę pogody, postanowiliśmy iść dalej na Wołowiec , w między czasie jak "zapuszczaliśmy komara"mijały nas poszczególne ekipy w tym "Nasi". Plan minimum został osiągnięty !! Idziemy dalej? Tak , do Siodła Jamnickiego tu Mario z Ewą rozbili drugie obozowisko a ja w stylu alpejskim zdobyłem Rohace czyli z małą butelką wody oraz połowa czekolady w zawrotnym kozim tempie wleciałem i zleciałem z szczytu:) (granit oraz łańcuchy były mokre w tym dniu nie radziłbym wchodzić w nieodpowiednim obuwiu -no cóż znaleźli się i tacy śmiałkowie bądź nie obrażając" kamikadze").Po zejściu do siodła dołączyła do nas Hania wraz z Barbórką które dały się zaprosić na wspólną kawkę na Wołowcu z dodatkiem-Rumu:). Po wspólnym toaście uzgodniliśmy wspólny plan zdobycia Jarząbczego Wierchu. W między czasie na niebie co jakiś czas nieśmiało wychodziło słoneczko co upewniło mnie iż warto było się nie spieszyć, po drodze spotkaliśmy Kasie która w swoim tempie pędziła na szczyt. W siodełku wspólne foto , następnie doszła do nas ekipa od " pierogów"-( później to wytłumaczę- z zapytaniem ile może być jeszcze na "szczyt marzeń"-krótka odp.:

- 5 słupków czyli ok. 25 minut:), kiedy pierożki zdobywali pierwszy słupek my wygodnie całą ekipą kradliśmy promienie słoneczne wylegując się oraz popijając herbatkę z dodatkiem już wcześniej wspomnianego słynnego trunku:). Wzmocnieni ruszyliśmy własnym tempem do góry , okazało się iż naprawdę dojście na szczyt zajęło mi 25 minut przy okazji mijając "pierożki" a następnie informując ich iż miałem jednak racje:). Osiągnęliśmy szczyt o 17.00 po obliczeniu czasu powrotu do schronu okazało się iż możemy nie zdążyć zamówić" Napoju Bogów"(bar otwarty jest tylko do 20.00), dostałem misje specjalną:

-zostałem wysłany jako paczka ekspresowa z celem zdążenia przed zamknięciem baru , i tu następuję wyjaśnienie:" pierożków", jeden osobnik z ekipy tejże poprosił mnie bym znalazł na stołówce gościa o imieniu : Witold z misja zamówienia dla nich 100 pierogów co tez później uczyniłem wrzeszcząc na całą stołówkę :

-Jest tu jakowy Witold?!!!koledzy proszą o 100 pierogów-niestety nikt nie zgłosił się na ochotnika:))

Tak więc , ruszyłem z kopyta z całym ekwipunkiem , po drodze robiąc fotki stadu kozic , zdobywając ostatni szczyt tego dnia: Trzydniowiański Wierch i skręcając na Papieski szlak udałem się do schronu, nie wiem jak to zrobiłem ale już o 18.40 byłem na miejscu, nastąpiło gorące powitanie z ekipa która dość gromadnie zebrała się , zaś Noel przywitał mnie kieliszkiem śliwowicy i to był mój błąd , (byłem odwodniony) dochodziłem do siebie przez 2 h, zdążyłem zamówić piwka oraz szarlotki dla całej ekipy. Potem nastąpiło czekanie na resztę ekipy która pojawiła się ok. 21. wspólne piwkowanie itd.. Na szlaku pozostała tylko Kasia która lubi spacerować w świetle księżyca oraz w rytmie ryczącego Misia:). Gdzieś po godz. 24 postanowiliśmy wraz z Rafem oraz Gazą też jak Kasia pospacerować w świetle księżyca i innymi okoliczności po szlaku Papieskim:)...Po spacerku udanym spacerku spanko na swój korytarz do śpiworka-to był udany dzień oraz wieczór...a rano Pati, Elizz, Barbórka, Mario, Ewa, Rafo oraz Ja postanowiliśmy wspólnie poopalać się na łące przed schroniskiem oraz wspólnie wrócić za pomocą rowerów na parking. Tam pożegnaliśmy się z ekipą i z Tatrami-serce do teraz mnie boli:(-i naszą niezłomną trójką ruszyliśmy na Zakopiec -obiadek zasłużony itd., przez Zawoje do Sosnowca .Na drugi dzień siedziałem znów w samolocie tym razem do Wali zastanawiając :

-czy ja naprawdę byłem w Tatrach czy to tylko był sen?na szczęście fotki utwierdzały mnie że to była jawa:)....a we wtorek , wieje , pada i znów w pracy:(..Podsumowując niespodziewałem się iż Ewa da radę przejść tak daleko..-duży plus dla niej -ma dobre zadatki by wejść do mojej rodziny hehhe; Mario wypróbowałem wcześniej na Łomnicy dał radę -i spanko w skalnej jamie gdzie często przychodzi niedźwiedzica z małymi -akurat wtedy nie -też; co za pech , po drugie następnym razem Pati ma zakaz chodzenia sama na przodzie -nie wybaczę Ci paskudo przestraszenia Misia:))pewnie do tej pory ma uraz psychiczny:)...a po trzecie fajnie było znów zobaczyć Wasze wesołe mordki i nowe też

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/cow{/gallery}

 

 

Relacjonuje Kasiulek:

Jako że w naszej łódzkiej ekipie mieliśmy jednego spowalniacza ( niewiastę z rosnącym brzuszkiem - skutki zjazdu na babiej ), a pokoje trzeba było zdać do 10 rano długo nasz Szef - Robert myślał nad optymalną trasą. Ostatecznie zdecydował nasz największy szybkobiegacz czyli Kuba zwany Omletem. Z trzech propozycji: Nosala, Magury Witowskiej i Sarniej Skały wybrał tą ostatnią.

Po pożegnaniu się z Gs-ami wolnym spacerkiem ruszamy doliną w stronę parkingu. Ciężko rozstawać się z górami, gdy słonce wysoko a niebo błękitne, ale cóż...

Na samym końcu drogi w bacówce robimy sobie mały popasik...na samo wspomnienie ślinka cieknie...Zadowoleni i najedzeni wsiadamy w samochód i dojeżdżamy do parkingu przed Doliną Białego.

Cała dolina prowadzi żółtym szlakiem wzdłuż urokliwego potoku Białego. Dolinka warta zobaczenia - bardzo urokliwa.

Po dotarciu do czarnego szlaku kierujemy się w stronę Czerwonej Przełęczy. Droga prowadzi po bardzo śliskich kamieniach stromo prowadzących do góry (a miało być coś dla kobiet w ciąży ). Na przełęczy spotykamy wielu turystów- i jak to bywa na przełęczy jedni już byli na szczycie, a inni dopiero się tam wybierają.

Droga na Sarnią Skałę wg mapy z przełęczy trwa 10 minut - nam zajmuje znacznie więcej - widoki przy tak błękitnym niebie nie pozwalają iść dalej. Sama końcówka podejścia na szczyt to pokonanie średniej wielkości skały, sam szczyt tez obfituje w skałki z których widać cudowne Tatry Wysokie,troszkę Tatr Zachodnich, całe Zakopane a Giewont - można prawie policzyć osoby w kolejce na szczyt

Cała ekipa jest zauroczona widokami, dlatego postanawiamy zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę.

Ze szczytu schodzimy do Przełęczy a dalej kierujemy się czarnym szlakiem w stronę Doliny Strążyskiej. Schodzimy równie mokrymi kamieniami, co pod górę a duża liczba schodzących osób dodatkowo utrudnia zejście. Szybko docieramy jednak do doliny i tam spacerkiem idziemy w stronę parkingu.

Całą wyprawę kończymy w barze mlecznym w zakopcu na zasłużonym obiedzie. Oj jaki był dobry....

Tak właśnie niedziele spędziła ekipa łódzka w składzie: Ha-nka, Alina, Kuba- Omlet, Robert- nasz Szef i ja

Dla tych co jeszcze nie byli na Sarniej Skale - bardzo polecam, jestem pod ogromnym urokiem tego miejsca.

 

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/kas{/gallery}

 

Relacjonuje PiotrkP:

 

W piątek mieliśmy zaplanowane zdobycie Bystrej. Jednak i dzisiaj pogoda nie była dla nas łaskawa. Rano zaczęli przyjeżdżać członkowie klubu. Po 9 rano ja, Dorotka, Maga, Katarynka, Atina, heathcliff, Agnieszka i Chmielo wyruszamy w trasę. Kierujemy się do Siwej Przełęczy, a tam zdecydujemy co dalej. Idziemy ze schroniska do szlaku czarnego, Chmielo i Aga odchodzą od nas przy rozdrożu. Wchodzą na żółty szlak i wędrują do schroniska Ornak. My dalej szlakiem czarnym podchodzimy na Siwą Przełęcz. Niestety wszystkie szczyty powyżej 1900 m są w chmurach. Jednogłośnie decydujemy, że zdobywamy Ornak, ponieważ jest wolny od chmur. Z Ornaka spoglądamy na częściowo zachmurzone Czerwone Wierchy i tonącą w chmurach Bystrą. W dole widzimy Dolinę Pyszniańską. Schodzimy szlakiem zielonym po kamiennych schodach do szlaku żółtego, gdzie spotykamy grupę klubowiczów, min. wracających Chmiela i Agnieszkę. Razem wracamy do schroniska.

 

W sobotę ja, Dorotka, Maga i Rafał maszerujemy o świcie 4 30 na wschód słońca na Grzesia. Pod szczytem spotykamy śpiącego tu Cowboja z przyjaciółmi. Dziewczyny idą na górę, a my z Rafałem czekamy, aż gromadka wygrzebie się z pieleszy. Po pewnym czasie dochodzimy na szczyt i tu miła niespodzianka, spotykamy Pati, która wyszła przed nami. Jak się okazało Patrycja miała niemiłe spotkanie z misiem – przeżycia godne napisania przynajmniej opowiadania. Na Grzesiu stoi duży krzyż, którego Patrycja długo nie zapomni. Z Grzesia schodzimy niebieskim szlakiem, grzbietem przypominającym bieszczadzkie połoniny. Dalej podchodzimy na Rakonia, podejście nie jest zbyt wymagające. Dużo więcej wysiłku będzie nas kosztowało zdobycie kolejnego szczytu – Wołowca. Pogoda zaczyna się psuć, góra tonie w chmurach. Zdobywamy szczyt, chwilę odpoczywamy i maszerujemy dalej czerwonym szlakiem granią na Dziurawą Przełęcz. Mijamy po drodze po słowackiej stronie Stawy Jamnickie. Wchodzimy na Lopatę, szlak trawersuje po południowej stronie góry. Kolejnym szczytem na głównej grani, który mamy przed sobą jest Jarząbczy Wierch, który zdobywamy. Widoczność mamy bardzo ograniczoną, powoli schodzimy do Przełęczy Jarząbczej, by następnie wejść na Kończysty Wierch, oczywiście z którego też nic nie widać. Postanawiamy skrócić trasę naszej wycieczki. Schodzimy szlakiem zielonym pod Trzydniowiański Wierch, gdzie rozbijamy biwak. Pogoda jakby zaczynała się poprawiać, ale my już marzymy o ciepłej kąpieli, a tu jeszcze trzeba zejść do schroniska. Schodzimy szlakiem czerwonym . Na miejscu witamy przybyłych klubowiczów na 31 Zjazd Klubu Góry-Szlaki. Wieczorem odbyła się integracja.

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/pio{/gallery}

 

 

Relacjonuje Alina:

Piątek 9 wrzesień.

Ekipa łódzka ( pojawia się na Siwej Polanie tuz przed trzecia w nocy.

Spotykamy tam Marka i wyruszamy na szlak .Plecaki wrzucamy na plecy ,ja jeden to nawet na brzuch ,ponieważ Koba -Omlet nie był zbyt chętny do niesienia ciężaru i obarczył nim mamusie.

Każdy z nas był obładowany i uwierzcie mi było to bardzo długie siedem kilometrów ciemna nocą. Po drodze śledziły nasz jakieś niewinne wyłaniające się z mroku oczęta.Horroru sytuacji dodawały historie Kuby Omleta , który był bardzo podekscytowany na myśl bliskiego spotkania z niedźwiadkiem.

Wreszcie zmęczeni docieramy do schroniska. Marząc o gorącej herbatce. i wygodnym łóżku .zamiast niego musieliśmy się zadowolić twarda ławka i zimnem panującym w schronisku .Atmosfera rozgrzała się dopiero około 7 kiedy pojawił się Piotr i reszta GS-ów..

Plany z podejścia na Bystrą ulegają zmianie i nasz "przewodnik górski "Robert proponuje wejście na Bobrowiec:):)Oczywiście ma dar przekonywania i Ja HAN-KA. KAsiulek Kuba (Omlet) oraz Robert wyruszmy.

Na rozgrzewkę po drodze zachodzimy do kapliczki ,gdzie odmawiamy Zdrowaśki ,aby żadnemu słowackiemu stróżowi prawa nie wymarzyło się zdjąć nas z Bobrowca.

Przed znakiem zakazu długo zastanawiamy się jeszcze czy złamać prawo czy nie:) Oczywiście Robertowi udało się nas złamać i wyruszyliśmy.

Podejście było ostre,szlaki niezbyt wydeptany. Za każdym zakrętem coraz stromiej dróżka pięła się do góry, a kamyki usypywały spod stóp. Co chwile zastanawialiśmy się czy zapłacimy mandacik czy nie:), jednak dzięki temu ,że Robert chodzi tak jak jeździ czyli szybko udało nam się uniknąć nagrody pieniężnej.

Na szczycie trud ,wysiłek oraz łamanie prawa wynagrodziły nam przepiękne , słoneczne widoki n słowacką stronę.

 

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/ali{/gallery}

 

Fotki Zrzędy:

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/luc{/gallery}

Fotki Halinki:

 

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/hal{/gallery}

Fotki ninik:

{gallery}piotrp/arch_zja/XXXI/nin{/gallery}