Moje wędrowanie GSS - Templar

Piotrek

Witam
Drugi z długich szlaków zaliczony.

02.07 – Start
Start w Świeradowie, na początek tylko podejście na Stóg Izerski. Pierwsze spostrzeżenie to fakt nowego wyznaczenia szlaku w zastępstwie zniszczonego ku chwale nowego wyciągu, już zresztą działającego. W schronisku byłem koło 18. Pani uznaje zniżki PTTK ale tylko w opcji 10% co jest dziwne, ale okazuje się, że wrocławski oddział nie podpisuje prawie z nikim umowy o refundacje, przez co gospodarze robią to acz niechętnie.
03.07 – Bagienko

Prawdziwy start i plan przejścia Izerów, same góry słynną z torfowisk tylko czemu 80% z nich jest na szlaku (powinienem zabrać również kąpielówki i płetwy). Na tym odcinku szlak jest prosty, żadnych większych podejść i zejść, nowe oznaczenia ułatwiają orientacje, starym szlakiem szło się na czuja. Turystów zero, praktycznie nikogo (jeden rowerzysta i jeden piechur). Podchodząc do wiaty wyłania nam się Wysoka Kopa, zatem wstyd nie wejść tam mamy do czynienia z prawdziwą kąpielą, po opadach z końca czerwca z każdym krokiem (nieważne jak ostrożnym) czuć zanurzenie. Plecak ciepnąłem w krzaki za wiatę, szczyt zdobyty po raz pierwszy mimo, że wcześniejszymi latami koło niego przechodziłem. Druga cześć szlaku jest już suchsza, powoli zbliżam się do Wysokiego Kamienia, schronisko tam budowane ma by otwarte już w przyszłym roku, w wersji hura optymistycznej w tym październiku. Tutaj już można spotkać parę osób ze Szklarskiej. Zejście szybciutkie. Szlak nie przechodzi przez centrum tylko bije od razu w stronę Kamieńczyka, który zresztą był zamknięty. Sporo szlaków było w Karkonoszach z powodu ulewnych deszczy i groźby osunięć. Zalało Samotnie przykładowo. Mijam schronisko na Hali i tu ruch turystyczny zamiera spotykam, może z dwie osoby plus rodzinę turystów niemieckich, którzy wjechali autem na przełęcz Karkonoską. Śnieżne Kotły to jedna z nie wielu atrakcji, które znajdują się centralnie na szlaku Orłowicza. Robią wrażenie. I w tym miejscu dopada mnie zmęczenie, a także przypomniałem sobie, że schronisko na przełęczy Karkonoskiej było zamknięte. Idąc myślę sobie, będzie śmiechowo, gdy tam dotrę i okaże się, że śpię na dworze. Dotarłem koło 20, uff, otwarte (od marca) i remontowane, zanosi się, że będzie się nawet nieźle prezentować.
04.07 – Prażące słońce

Szlak czerwony w dalszym ciągu prowadzi granią, dzięki czemu z góry można sobie popatrzeć na stawy karkonoskie schronisko Samotnia. Zbliżam się do Śnieżki, pogoda wyśmienita, widoczność niezła, ale szlak na szczyt nie wchodzi odbija w stronę Karpacza przy schronisku pod Śnieżką. Dzięki uprzejmości pani pobierającej opłaty za WC, zostawiam plecak i hej na szczyt. Tam restauracja czynna, i o dziwo żadnych robót, już mówią, że nie zdążą do pierwszego śniegu, a wtedy jest spora szansa na to, że budynek całkiem rozwali zamarzająca woda. Powrót do schroniska i w dół zamkniętym szlakiem nad Łomnicką. Z tej strony Śnieżka prezentuje się majestatycznie. Schronisko nad rzeką z powodu opadów nie ma wody i elektryczności, dobrze, że nie rozebrali pieca, mogą gotować wodę z rzeki. W Karpaczu nic ciekawego, oprócz tego, że w jedynym sklepie na szlaku można kupić wódkę i ziemniaki obie rzeczy akurat wtedy mi były całkowicie zbędne. Za Karpaczem nie ma nic ciekawego trochę asfaltu, jakieś pagórki. Za Mysłakowice wchodzę do Parku Krajobrazowego Rudaw i zmierzam wprost do PTSMu w Bukowcu. Tam nocleg.
05.07 – Niedziela pełna niespodzianek

Następny dzień zaczął się niewyraźną pogodą. W planach był Skalnik, choć zgodnie ze zwyczajem tego szlaku trzeba było nieco zboczyć, jakieś 7min w jedną stronę. Początek z Bukowca nijaki, jakieś pagórki w środku lasu. Potem doszedłem do skraju Kowar i od tego momentu miałem asfalt. Droga taka jest nawet w środku lasu prawie pod sam szczyt. Szczerze powiedziawszy nie chciało mi się już iść, do głowy wpadł mi pomysł ze schroniskiem na Czartaku, zresztą w Rudawach szlak skutecznie omija wszelkie schroniska. Około południa docieram do wiaty, koniec asfaltu alleluja, do szczytu zostało jakieś pół godzinki. Na skrzyżowaniu odbijam w niebieski dochodzę do szczytu, potem na punkt widokowy, po chwili chmury ustępują i moim oczom ukazuje się Kotlina Jeleniogórska w całej okazałości. Dostaje powera, daje sobie szanse zgodnie z tabliczką do Szarocina została godzina, tam będę nocował, chyba że będzie sklep, kupie żarcie i wprost do Lubawki. Po pół godzinie marszu mijam tabliczkę, na której czasy są identyczne jak na tej pod Skalnikiem, wrażenie dejavu. Dalej jednak jest z górki, więc docieram do Szarocina po godzinie, a tam pierwszą rzeczą jaką widzę jest otwarty sklep, pełen luksus, bo sklepy są dwa. Kupuje pyszne kabanosy i parę pierdół i w drogę. Rudawy mnie żegnają wita kotlina Kamiennogórska, co za tym idzie drepce środkiem lasów wspinając się na różnego rodzaju pagórki, znowu zaczyna grzać słoneczko, robi się męcząco. Po drodze nic ciekawego, pod wieczór docieram do Lubawki, największej miejscowości w okolicy, planując tam nocleg. A tu lipa, tak zapuszczonego miasta dawno nie widziałem, bród i smród, trochę lepiej jest na peryferiach. W tym momencie zaczynam żałować, że nie wziąłem namiotu. Cóż nocleg mnie zastał pół godzinki za miastem w środku lasu. Jak się jest zawiniętym w śpiwór, to jelonki podchodzą całkiem blisko. W nocy nie padało, ale nie planowałem takiej dziczy.
06.07 – Góry Kamienne, małe, ale dają po dupie

Pobudka o 7 wyspany, tylko kawy mi brakuje. W drogę. Ten odcinek jest bardzo przyjemny, żadnych wzniesień, ani zejść, bardzo przyjemnie poprowadzony odcinek. Po dwóch godzinach Krzeszów i oczywiście pierwsza rzecz, którą widzę to wielki napis TANIE NOCLEGI. Taka ironia losu. Same miasto robi bardzo pozytywne wrażenie z dominującym nad wszystkim klasztorem. Z ciekawostek wszystkie ulice były pod wezwaniem jakiś świętych. Za miastem wspinamy się na Górę Świętej Anny z kościółkiem skąd jest ładna panorama na właśnie minięte miasto. Potem trafiam do wioski o ciekawej nazwie Grzędy. Od tego momentu zaczynają się Góry Kamienne. Pierwsze pasmo do Lesista Wielka. Ja akurat podchodziłem od łagodniejszej strony, z każdym szczytem myśląc, że to już. Sam wierzchołek wskazuje, że nazwa jest nieco sarkastyczna, gdyż zastałem tam polane z równo poukładanymi pniakami wcześniejszego lasu, aż to sfotografowałem, choć zdjęcie może wydawać się bez sensu . Zejście z Lesistej już przyjemne nie było, dosyć stromo, choć najgorsze dopiero przede mną. I tu uwaga: podchodząc od tej strony, którą ja schodziłem jest źle oznakowany szlak. Zaraz za asfaltem mamy rozgałęzienie leśnych dróg. Znaczek namalowano przy prawym odgałęzieniu, podczas gdy należy iść lewym. To tak jakby ktoś planował zdobywać Lesistą od strony Sokołowska. Potem pokonuje ze trzy kilometry asfaltem i szlak w Sokołowsku skręca na Bukowiec (886mnpm). Wpisuje to podejście na moją czarną listę, masakra. Ścieżka prowadzi prościutko pod kątem 30, 40 stopni, do tego było mokro zatem ślisko, tak ze trzysta metrów w górę, zajęło mi to około godziny. wypompowany usiadłem na szczycie, a tam obsiadły mnie komary. Zatem dalej, tym razem trawersem wprost do Andrzejówki. Dotarłem tam koło siódmej, dostałem pokój z widokiem na Waligórę, szczyt ten nie jest na czerwonym szlaku, ale będąc tak blisko ech ale to następnego dnia.
07.07 – Będą Dwie Wieże

Pobudka z samego rana, skromne śniadanko, Waligóra czeka. Góry Kamienne to jednak nie w kij dmuchał, niby rzut beretem, a zmęczyć się trzeba. Szczyt zdobyty w czasie zejścia prezentuje się ładny widoczek na schronisko. Następnie bierzemy się za śniadanie zasadnicze, plecak i heja. Ten dzień mnie nie rozpieszczał, albo byłem ciut rozkojarzony, bo już po 40 minutach zlazłem ze szlaku i przebijałem się przez wysoką trawę. Ostatnim akcentem gór kamiennych jest zamek Rogowiec, oczywiście szlak czerwony go omija, ale przyzwyczajony przeszedłem kawałek żółtym. Warto było ruiny może nie powalają na kolana, za to widoki wspaniałe. W dół do asfaltu i ruszam w kierunku Jedliny, a tu znowu bach szlak wsiąk. Na szczęście mam mapę, przez Głuszyce (w której jest bankomat mego banku  trafiam na niego z powrotem i lekko schodzę do miejscowości Rzeczka, w której akurat odbywały się próby do rajdu WRC. Oni naprawdę szybko jeżdżą. Tam po raz trzeci gubię szlak. Na jakieś 5 minut. Oznaczenie jest powalające. Znaczek uwaga oraz prosto, znaczy się trzeba skręcić w lewo i po 20 metrach w prawo, toż to oczywiste. Dalej widać już góry Sowie, jeszcze tego dnia w nie wejdę. Pierwsze w kolejce schronisko Orzeł, w pełnym słońcu po asfalcie, u góry zbieram oklaski, że niby to powinno być trudne z moim plecakiem. Jedno jest pewne zjadłem tam rewelacyjne placki ziemniaczane (mniam). Dalej Sowa, kiedyś schronisko dziś nie wiadomo, bo urzędnicy robią problemy. I tak wejście na Wielką Sowę, a na niej wieża, odremontowana (tylko 4zł wstęp), ze super obsługą. Z góry widać drugą wieżę gór Sowich na Kalenicy. Na górze można robić ognisko, kiełbasa dostępna na miejscu. Po godzinnej przerwie w miłym towarzystwie zejście prościutko do Zygmuntówki, schronisko na przełęczy pełne zwierząt z niesamowicie pozytywnie zakręconym gospodarzem. Nocleg, tylko im dach przecieka, ale ucierpiała tylko moja susząca się podkoszulka.
08.07 – Dwa oblicza ludzi

Pogoda z rana niespecjalnie zachęcająca, ale nie pada. Zakładam pochwę i w drogę. Pierwsza na liście Kalenica, tym razem wieża już nie murowana, metalowa, nie pilnowana, więc miejscami uszkodzona. Niestety bez widoku, chmury. Potem zaczyna się długie zejście pożegnalne z Sowimi górami. Szlak prosty, miły solidnie oznakowany. Na sam koniec Srebrna Góra i największa górska twierdza Europy. W tym miejscu wysiadły mi baterie, więc zdjęć za dużo nie zrobiłem. Schodzę w Kotlinę Kłodzką mijając góry Bardzkie zmierzam, przez różne wsie i pagórki wprost do Nowej Rudy. Tutaj przygotowania do ulewnych deszczy, której były ciągle zapowiadane. Oczywiście brak noclegu, mówię sobie trudno dopiero 18, dam radę, najpierw Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej, podejście wzdłuż Drogi Krzyżowej (prawie jak pielgrzymka). Potem w dół, w sumie dwie godziny wita mnie Ścinawka Średnia, pytam o nocleg, gdyż się chmurzy, miejscowi wskazują drogę do jedynej na wsi agroturystyki. Pukam tak koło 20.30, a pani mi odpowiada, że na jedną noc to jej się nie opłaca, bo to tylko koszty i wygania mnie pod chmurkę, cóż ja na to niech jej ziemia lekką będzie. Kolejna godzina, jestem w Ratnie Dolnym, śpię na stojąco. Kolejna agroturystyka "Karolina" , proszę o nocleg, jakikolwiek, państwo mówią, że domek, który im zalało jest nieskończony, wiadomo luksusów nie trzeba. Mam karimatę, jakoś dam radę. Właściciel na to, bez przesady, woła syna przenoszą mi łóżko, szafę, nawet mam pościelone. Dostaję do dyspozycji domek (dwa pokoje i łazienka). Do końca remontu brakuje w nim około 2 metrów listwy przy panelach, dla mnie rzecz zbędna, cena powaliła mnie na kolana 15 złotych, już zapaliłem lampkę na Jasnej Górze w intencji tych ludzi. W samym Ratnie są dość dobrze zachowane ruiny zamku. Spało mi się wyśmienicie.
09.07 – Niby szczyt, a jaskinia

Następny dzień to góry Stołowe. Na początek Wambierzyce, miejsce pielgrzymkowe, ale to akurat dla mnie żadna nowość. Samo wejście w góry jest średnio strome, niemniej to najbardziej męczący odcinek trasy. Potem zaczyna się spacerek grzbietem. Prosto. Teren pofalowany mniej niż na nizinach. Same góry są atrakcją okolicy, więc turystów się nieco przewija, głównie przy Grzybach Skalnych (godne uwagi) oraz okolicach Szczelińca. Zresztą zgodnie z tradycją sam szczyt jest poza szlakiem. Ciekawostką jest fakt, że na terenie PNGS normalnie prowadzona jest wycinka lasu. Po przejściu całego pasma podchodzę pod Szczeliniec, odbijam na żółty szlak i w górę. Chwila odpoczynku w schronisku, posiłek i godzinna rozmowa z dziewczyną sprzedającą bilety na wejście, pozdrawiam ją, choć jak ostatni kretyn nie wziąłem sobie żadnego kontaktu ;( . Szczeliniec to szczyt w którym trzeba się przeciskać, chodzić na kolanach słowem jak w jaskini. Na największym wyniesieniu Tronie Liczykrupy świetna panorama. Zresztą punktów widokowych jest tam kilka, na równi z przejściami a szerokości kilkudziesięciu centymetrów. Cała trasa na szczycie zajmuje mi około 15 minut, spieszyłem się, już było po 5, a do Kudowy jeszcze kawałek. Zejście do Karłowa to kilka minut, a potem odbijam w kierunku błędnych skał. Po drodze rewelacyjna panorama Szczelińca. Do samych Błędnych Skał doszedłem po 18, zatem już nie trzeba było płacić wstępu. Mimo wszystko powinno być ostrzeżenie, masz duży plecak zastanów się zanim wejdziesz. Trzeba chodzić na kolanach, przeciskać się bokiem, czasami musiałem plecak nosić na wyprostowanych rękach, męczące to jak diabli, ale uczucie cudowne. Jedyne osoby jakie tam spotkałem to grupa, chłopców z księdzem, jak ich mijałem byli w trakcie komunii. Po wyjściu godzina i wchodzę do Jakubowic, dzielnicy Kudowy. Tam nocleg. Mieszka tam facet, który trzyma podobno w stodole dmuchaną murzynkę, która jest blondynką i w ogóle zrobiła się biała w paru miejscach .
10.07 – Niech żyje asfalt

Rano zejście do centrum Kudowy, następnie wizyta w siedzibie Parku, tam znajduje się muzeum żaby, gdzie zgromadzono po prostu żaby w różnych wydaniach. Droga do Dusznik wjedzie polami i zagajnikami. Najciekawsze miejsce to moment przechodzenia przez płoty, które znajdują się normalnie na szlaku. Są umieszczone nawet drabinki, żeby było łatwiej. Sam szlak prowadzi przez całe Duszniki, urokliwe miasto pełne turystów. Potem wchodzę do miejskiego parku. tam jest dosyć fajne podejście. Wychodzisz na drogę i teraz przede mną, jakieś dwadzieścia kilometrów asfaltu. Nie dałem rady, odbiłem na szlak zielony i zdobyłem Orlice. Jakoś tak było przyjemniej. Potem schronisko w Zieleńcu, w którym latem nic się nie dzieje i nic nie ma.
11.07 – Dniówka w kotlinie

Następny dzień zaczynam od asfaltu, trzeba przejść jeszcze z 15km, potem trochę lasu i podchodzę pod schronisko Jagodna. Niestety wejście na najwyższy szczyt gór Bystrzyckich to już spore odbicie, więc pojadę tam jeszcze raz w przyszłości. Ze schroniska znów asfaltem, z kawałkiem lasu, zmierzam do Długopola. Uwaga nie jedźcie tam do sanatorium, jest tanio i to chyba wszystko. Po przejściu przez "miasto" droga prowadzi przez pola (dosyć łatwo się zgubić). Przede mną roztacza się w całej okazałości Masyw Śnieżnika. Ale żeby do niego dojść to jednak jeszcze 3h. Pierwsze w Masywie czeka mnie podejście do Sanktuarium Matki Śnieżnej. To jedyna atrakcja tego dnia. Koło sanktuarium znajduje się prywatne schronisko, to mój nocleg. Przez okno widzę Czarną Górę i sam Śnieżnik.
12.07 – Nareście znowu normalny szlak

Rano pobudka, śniadanko i miła pogawędka z właścicielem. Potem do Międzygórza. Po drodze mijam wodospad Wilczki, który był najwyższy w Sudetach, dzięki oszustwu miejscowych i umieszczeniu sporego głazu. Natura w 1997 roku pokazała co sobie z tego robi i rozwaliła głaz. Wodospad i tak jest uroczy z całym przełomem. Z Międzygórza szlak prowadzi na Halę pod Śnieżnikiem. Idzie mi się rewelacyjnie, mijam wszystkich i nie mam zadyszki. Po 1,5h dochodzę do schroniska, zostawiam plecak. Facet stojący za barem ma minę jak nienawidził wszystkich, ale to zmyła jest bardzo w porządku. Na szczyt szlak czerwony nie wchodzi, ale tego to się już spodziewałem. Widok z góry rewelacyjny, wiało trochę. Plany odbudowy wieży wysadzonej swego czasu są, tylko kasy nie ma. Sam Śnieżnik jest dość popularny ludzi sporo, choć nie tyle co na Śnieżce. Schodzę do schroniska, biorę plecak i w drogę. Następna na mojej liście jest Czarna Góra, którą widziałem od rana. Na nią strome podejście jest na samym końcu, jakieś 10 minut. Jest tam wieża widokowa, niestety również wyciąg. Zatem pałętają się narypani kolesie. Widziałem nawet leciwego pana pod krawatem w garniturze i lakierkach. Byłem w szoku, wtedy jeszcze nie wiedziałem o wyciągu. Choć od niego trzeba jednak dreptać jakieś 20-25 minut, a jest stromo. Potem zejście i trzygodzinny spacerek lasem. Lądek Zdrój wita turystów wysypiskiem miejskim. Nie powiem ciekawa atrakcja. Tam znajduje nocleg. Okazuje się, że nadwyrężyłem kostkę. Ledwo stoję, myślę sobie na sam koniec cholera, czyżbym musiał odpuścić. Smaruję ją maścią i idę spać, okaże się rano.
13.07 – Pogórze paczkowskie

Rano noga wygląda dobrze, prawie nie boli, bardziej mnie ząb nawala. Dwa apapy i ruszam. Lądek ma fajny i zadbany rynek. Potem już widać efekty występowania z koryta górskich strumyków, drogi nie pokryte asfaltem po prostu popłynęły. Przejście do Złotego Stoku to de facto zdobycie jednego szczytu, którego nazwa mi uleciała. Następnie złoty jar, i pozostałości po dawnych kopalniach złota. Wszystko klimatyczne i warte zobaczenia. Po Złotym Stoku szlak przez Błotnice prowadzi do Paczkowa. Najpierw kawałek drogą krajową, potem trzysta metrów lasem i znów asfalt. Teraz generalnie dominuje. Po drodze przechodzę w pobliżu różnych zbiorniczków wodnych, a więc much, komarów od groma. Pierwszy raz widziałem kleszcza, który spacerował mi po ręce. Śmiechowe. Na godzinę przed Paczkowem, pogryziony dokumentnie, odzywa się kostka. ledwo idę. Decyzja jest prosta. Daruję sobie pogórze i pozostałe 30km asfaltu. W Paczkowie dochodzę do PKP, starego końca szlaku. Pociągi już tam nie jeżdżą od jakiś 5 lat. Wracam do centrum, PKS i do Nysy. Kierowca w czasie jazdy pisał smsy, zerkając na drogę, nie powiem czułem lekki dyskomfort. Nocleg w Nysie w PTSMie. Noga w kostce znów spuchła.
14.07 – Początek  gorąca

Rano wsiadam w PKS i jadę do Głuchołaz. Miasto piękne i widać, że żyje. W informacji dostaje z pieczątką zaproszenie na Kropkę, niestety nie dane mi było pojechać. Plan na dziś to schronisko pod Biskupią Kopą. Jedyne 4,5h. Spróbuje, tak blisko końca żal się wycofać. Noga znów działa, ale zaczynam podejrzewać, że raczej już niedługo. Na początek Przednia Kopa i ruiny schroniska. Znalazł się inwestor, jednak poległ na doprowadzeniu prądu i przycinaniu drzew, które przerosły wieżę widokową. Góry Opawskie wielkie i wysokie nie są, więc szybko pokonuje pierwsze pasmo, chociaż przy podejściach co kilka metrów trza robić przerwę przez panujący zaduch. Po zejściu rozciąga się widok na Biskupią Kopę, zresztą widać całe Opawskie. Idę polami wzdłuż granicy, dochodzę do odnowionej drogi, którą Hitler wjeżdżał w Sudety po wcieleniu Czech. Następnie Jarnołtówek i podejście na Biskupią. Pogoda jest koszmarna, zero wiatru, w lesie zaduch, parno. Pot się leje strumieniami. Szlak średnio stromy, rzekłbym atrakcyjny, gdyby nie aura. W schronisku jestem przed 16, kostka powiększona, ale nie boli. Chyba dobrze, w końcu zostało 6 godzin do końca, niech odpocznie.
15.07 – Dałem  radę choć ledwo

Następny dzień zaczynam od zdobycia szczytu. Z wieży widokowej rozpościera się cudny widok. Wieża jest czeska, wstęp kosztuje 3,50zł. Potem zaczyna się długie zejście. Po drodze mijam górę Zamkową. Aha na szlaku leżą poprzewracane słupy linii prądonośnych. Tak idę z nadzieją, że jednak bez prądu. Potem jest Pokrzywna. Tam obiadek, dalej po pagórkach w nieznośnym upale dochodzę do rewelacyjnego ołtarzu umieszczonego w skale. To Sanktuarium Józefa na przedmieściach Prudnika. Stamtąd jeszcze godzina. Noga odmówiła mi posłuszeństwa na rynku w Prudniku. 15 min przed końcem. Kuśtykając dotarłem o 16.35. Z powodu upału i nogi szlak 6 godzinny pokonałem w 8,5h. Zgodnie z rozkładem jazdy pociąg miałem o 17.04. O 21 byłem już w Częstochowie. Szlak przeszedłem.
Wnioski: szlak wymaga zmiany, bo chodzenie po asfalcie nikomu nie służy, a nie ma już problemu strefy przygranicznej. Pokusić się wręcz można o przeprowadzenie części po stronie czeskiej. Całkowicie pominięte są Góry Kaczawskie, Wałbrzyskie, Bardzkie, Bystrzyckie, Złote i Bialskie. Szlak fajnie poprowadzono w Górach Opawskich i Sowich, reszta jest przeciętna lub słaba, ale to moja opinia. Z powodu nogi odpuściłem sobie zjazd na Rohaczach .
Autor: templar